polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował, że rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o pomocy Ukraińcom. Świadczenia rodzinne, w tym 800 plus, nie będą dostępne dla obywateli Ukrainy, których dzieci nie uczęszczają do polskich placówek oświatowych. Minister wyjaśnił, że proponowana zmiana wynika z faktu, że część Ukraińców pobiera świadczenia i od razu wyjeżdża na Ukrainę. * * * AUSTRALIA: Australia wyśle ​​Ukraine kolejne 100 milionów dolarów na wsparcie militarne, zapowiedział podczas wizyty we Lwowie Minister Obrony Richard Marles, dodając, że nie będzie to ostatni pakiet pomocy dla neobandeowskiego reżimu Żelenskiego. Oprócz wizyty we Lwowie Marles zatrzymał się także w Polsce, aby przeprowadzić rozmowy z ministrem obrony narodowej Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Minister ujawnił, że całkowite australijskie wsparcie dla Ukrainy od początku konfliktu z Rosją wynosi ponad 1 miliard dolarów. * * * SWIAT: Liczba osób zatrzymanych na kampusach uniwersyteckich w USA podczas propalestyńskich protestów wzrosła do 2200, pisze AP. W czwartek policja siłą rozpędziła miasteczko namiotowe na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Amerykańskie media odnotowały brutalność policji podczas aresztowań - użyto gumowych kul, przed którymi protestujący próbowali bronić się parasolami i prowizorycznymi tarczami.
POLONIA INFO: Kabaret Vis-à-Vis: „Wariacje na trzy babeczki z rodzynkiem” - Klub Polski w Bankstown, 21.04, godz. 15:00

niedziela, 12 stycznia 2020

Ryszard Opara: AMEN - Dżinsowa przygoda

Fot.Pixabay
Podobno człowiek całe życie się uczy. To prawda, choć ponoć najczęściej jako głupi umiera. Podstawowa zasada handlu: sprzedać po cenie wyższej niż koszty własne. Tak mnie nauczono w Australii.


AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 45

Pierwsze interesy w Polsce, nie najlepsze, ale początki zawsze trudne.

Mieliśmy więc już super hale fabryczną i budynki biurowe, pod dużą fabrykę odzieżową. Brakowało nam jednak odpowiedniej ilości dobrych materiałów do produkcji dżinsów, ale...
Jak się wkrótce okazało - to akurat nie był żaden problem.

Akurat w tym czasie, w Australii, firma Bradmill - jeden z najlepszych, światowych, producentów tkanin w tym również „denim”- właśnie ogłosiła bankructwo. Tak przeczytałem w Financial Review (Dziennik Finansowy Australii). Kilka dni potem umówiłem się z likwidatorem firmy Bradmill na spotkanie.
 



 W ciągu paru godzin rozmów - udało mi się wynegocjować, od syndyka - (który na szybko potrzebował, trochę gotówki na własne funkcjonowanie) bardzo dobrą cenę za 500.000 m2 tego materiału - denim. (1AUD/mb). Natychmiast, ekspresowo wysłałem towar do Polski.
Miesiąc później, na granicy pojawił się jednak pewien problem: celnicy myśleli, że to chyba jakiś przemyt lub „lewa” faktura, bo cena wynosiła tylko około jednego dolara za metr.
Podobno zbyt tanio...Podobno normalna cena była 3-4 dolary za metr. Oczywiście i faktycznie wszystko było absolutnie legalne – „lege artis”. Towar znajdował się do odbioru w porcie w Gdańsku, ale celnicy nie kwapili się do jego wydania.

Pojechaliśmy, więc tam razem z bratem, aby pokazać wszystkie dokumenty tranzakcji, wyjaśnić całą sprawę upadłości Bradmill (ja z konieczności), aby potwierdzić całą autentyczność nadawcy – oraz plany odbiorcy. W Urzędzie Celnym poszliśmy razem z bratem do naczelnika. Tam z ogromnym zdumieniem, dowiedzieliśmy się że naczelnik nazywa się ...Tadeusz Opara. Dokładnie tak samo - jak mój brat.

Sytuacja nieprawdopodobna ale tak w życiu czasem też się zdarza...W trakcie rozmowy niespodzianek, okazało się także, że naczelnik był...synem brata, naszego ojca. Czyli bratem stryjecznym. Sprawa szybko została dla nas pomyślnie sfinalizowana, choć z uwagi na płynność i rozlewność, zaskakującej od rana sytuacji rodzinnej...- nie mogliśmy tego samego a nawet następnego dnia wracać samochodem do Warszawy... Bolała nas trochę głowa...no a drogi a nawet nogi...kołowały sie nieco wokół – po rozmaitych doświadczeniach...no i wspomnieniach rodzinnych, ubiegłej nocy.

Tak czy inaczej, w rezulatcie wyżej wspomnianych działań mieliśmy fabrykę, materiał do produkcji również - należało więc zacząć. Mogliśmy w krótkim terminie wyprodukować parę tysięcy par... dżinsów dziennie. Pozostawało znaleźć jeszcze "tylko", chętnych kupców, odbiorców naszej produkcji. Tu sprawa okazała się trudniejsza. Nie miałem w ogóle pojęcia o tej branży ani o sprzedaży, ani marketingu. Brat był „chałupnikiem”. Sprzedawał sam osobiście niewielkie ilości, jeżdząc po bazarach, choć po całym naszym kraju.


To jednak nie było rozwiązanie na dłuższą metę - i parę tysięcy par spodni...

Zaczęliśmy rozważać stworzenie sieci sklepów, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że skoro to dziedzina handlu, na której się w ogóle nie znamy - może nie warto się dalej… w nią angażować. Bardzo powoli zaczęliśmy sprzedaż, poprzez hurtowników z Polski oraz zagranicy. 

 Produkcję mieliśmy bardzo dobrej jakości, dobre materiały różne wzory, no a spodnie dżinsowe – towar zawsze potrzebny, popularny. Tutaj moda niewiele się zmieniła...
Zaczęliśmy tworzyć markę – Opara ITC – a pod tą markę rozmaite produkty odzieżowe a potem nawet bieliznę; czy np. koszulki polo...

Pewnego dnia pojawił się u nas pewien znajomy- znajomych, który mnie i bratu zaproponował zakup innej fabryki odzieży firmy FinTex w Stanisławowie, blisko Sulejówka.
Fabryka, była od początku inwestycją pary ludzi z Finlandii - miała w tym czasie problemy płynności, zwłaszcza finansowej, której powodem był rozwód właścicieli i oczywiście kłótnia o kasę. Niestety problemy rodzinne zawsze przeszkadzają w nawet w dobrych interesach, mogą zniszczyć najlepszy bussines.

Pojechaliśmy tam...i za parę dni kupiliśmy zakład. Miał sporo zalet: nowoczesna hala produkcyjna, dobry personel; ok. 100 dobrze wyszkolonych szwaczek. Niezłych też, zawodowych projektantów i zarząd. Tylko lokalizacja była dla nas nie bardzo wygodna - 50 km od naszego Piaseczna - Fintex miał już jednak coś, czego nam właśnie brakowało. Kontakty zagraniczne, poprzez poprzednich właścicieli - czyli odbiorców – zresztą od kilku lat – na całą swoją produkcję. To był w sumie główny argument, który przekonał mnie do kolejnej inwestycji w... krawiectwo.

Jednym z nich, najważniejszym kontrahentem Fintex-u, był Szwajcar o nazwisku Georg Troy. Jak wspomniałem   to był główny powód zakupu Fintex’u. Szwajcar miał swój rynek na zachodzie Europy - dobry i chłonny - szczególnie na towary tanie, dobrej jakości, które gwarantowały jemu (Panu Troy) duże, prawdziwe zyski. A nam – nowym właścicielom Fintex’u rynek zbytu – no a przy okazji, mogliśmy też „upchnąć” naszą produkcję z Piaseczna. To podstawowa zasada handlu: sprzedać po cenie wyższej niż koszty własne. Jak mnie nauczono w Australii.

Natychmiast po przejęciu fabryki, zadzwoniłem do P. Troy, umówiłem się nim na spotkanie w Warszawie, w czasie którego zapytałem wprost: Jaki jest - jego zdaniem - rynek w Szwajcarii? Ile może miesięcznie sprzedać naszej produkcji? Odpowiedział, że z łatwością sprzeda 100.000 par dżinsów miesięcznie, a prócz tego może sprzedawać inny cały asortyment, głównie jeżeli chodzi o garderobę „na co dzień” oraz ubrania sportowe.
Podczas następnego spotkania wspólnie ustaliliśmy wszystkie szczegóły pierwszego zamówienia – po czym ostro, zabraliśmy się do roboty.

Niewiele się na tym znałem, ale przecie nie święci garnki lepią. Pomagała mi bardzo żona, która ma zacięcie artystyczne i jako kobieta zawsze interesowała się ciuchami. Zawsze lubiła dżinsy oraz szczególnie projektowanie odzieży.

G. Troy zamówił w sumie ok. 200.000 sztuk rozmaitych spodni, według wcześniej już przygotowanych wzorów zamówienia. Wykonaliśmy wszystko dobrze i na czas oraz wysłaliśmy do Szwajcarii. Troyer narzekał... trochę (ponoć jak zwykle)... na jakość, ale w umówionym terminie cały towar odebrał i z niewielkim opóźnieniem... ale zapłacił.

Następnie ponownie zamówił 300.000 sztuk, także wg ustaleń z naszymi projektantami i szwalnią, potem dorzucił jeszcze 500,000 sztuk, tak na szybko, bo jak stwierdził miał super duże zamówienia. Wykonaliśmy wszystko w terminie, pracując 24 godz/dobę; wysłaliśmy towary do Zurichu. 


Tym razem Pan Troy wymyślił więcej zastrzeżeń, zaczął marudzić, unikać nas i w końcu...nie zapłacił. Nie chciał także odesłać towaru, używając rozmaitych argumentów - pomimo, że gwarantowaliśmy zapłatę za koszt transportu. Okazało się, że większość naszej produkcji...wszystko już dobrze sprzedał.

Wkrótce potem jego firma ogłosiła bankructwo. Resztki towaru, który pozostał niezapłacony - przejął syndyk. My nie dość, że ponieśliśmy olbrzymie koszty, to - straty jeszcze większe. Musieliśmy zapłacić za materiał, robociznę, ZUS, podatki do Urzędu Skarbowego oraz wiele innych jak m.in. zapłacić za transport. Przychody z tytułu eksportu, równały się bardzo okrągłej liczbie - ZERO. A więc straty, straty, straty...

Próbowaliśmy wystąpić z rozmaitymi roszczeniami przeciwko firmie Pana Troy'a, a kiedy się okazało, że firma ogłosiła bankructwo, wystąpiliśmy na drogę prawną przeciwko Panu Troy - i tu się okazało, że on osobiście nie ma żadnego majątku. itd. itd. Nawet mieszkanie w Zurichu (Zug) - wynajmuje.


 W sumie, właściwie wszystko było moją winą. Dokumentacja całej tranzakcji była w sumie nie najlepsza, nie było żadnych zabezpieczeń, gwarancji bankowych - a ja, po prostu nie sprawdziłem dobrze Pana Troy'a. Jakoś po prostu, uwierzyłem mu na słowo.

W sumie to był koniec mojej przygody z produkcją krawiecką. Fintex udało się sprzedać wraz z załogą -akurat po cenie zakupu a więc bez większych strat. Podobno kupił tę fabrykę Pan... Troy, oczywiście poprzez podstawionego pośrednika - jak się okazało jakiegoś swojego przyjaciela...Polaka z Finlandii! Taki dziwny zbieg okoliczności...No i podobno dalej sami prowadzili ten zakład, oczywiście będąc oficjalnie zbankrutowanymi, ale poprzez
firmę w Gournsey (taki raj podatkowy Europy) i poprzez swoich popleczników – przez następne kilka lat.

Pan Troy i jego kumpel, miał wszystko w sumie od nas: pieniądze, fabrykę, ludzi, materiały, wzory – a sobie zawdzięczał tylko rynek i... mądrość życiową, która powiązana była z jego kontaktami handlowymi...

A ja zawsze do tamtej pory myślałem, że Szwajcarzy to uczciwi ludzie. A może tylko małe wyjątki potwierdzają regułę...(A może nawet i uczciwi - dopóki nie przyjadą do Polski - tutaj szybko się nauczą sztuki interesów)

Nieruchomość w Piasecznie przy ul. Dworskiej nabyła firma mojego znajomego, Marka Stefańskiego - właściciela firmy Pol-Aqua S.A., która zajmowała się budownictwem i rozwojem infrastruktury – kanalizacja, wodociągi...Zupełnie inna, ale bardzo opłacalna branża.


No cóż – podobno człowiek całe życie się uczy.
To prawda, choć ponoć najczęściej jako głupi umiera.


Ryszard Opara

ciąg dalszy za tydzień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy