polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Do Polski wróciła brutalna przestępczość żywcem wyjęta z lat 90-tych, naszych rodzimych gangsterów zastąpili obcokrajowcy ze wschodu, alarmują media. I potwierdza to minister Tomasz Siemoniak , dodając, że jest to efekt niekontrolowanego napływu cudzoziemców do Polski w ostatnich latach. Wcześniej prezydent Andrzej Duda, w wywiadzie dla "Financial Times" stwierdził, że po zakończeniu wojny na Ukrainie możemy spodziewać się wzrostu transgranicznej przestępczości. * * * AUSTRALIA: Lider opozycji Peter Dutton skrytykował pracowników federalnej służby publicznej, którzy zajmują się „kulturą, różnorodnością i integracją”, twierdząc, że tacy „doradcy” biurokracji w żaden sposób nie przyczyniają się do poprawy życia przeciętnych Australijczyków. W piątek lider opozycji zapowiedział ograniczenie usług publicznych w Canberze, podkreślając, że gospodarka radzi sobie lepiej, gdy jest mniej biurokratów. * * * SWIAT: Donald Trump powiedział, że wkrótce odbędzie rozmowę z Władimirem Putinem i bada możliwość zaprzestania pomocy wojskowej Ukrainie; Wołodymyr Zełenski zażądał od Europy wysłania na Ukrainę 200 tys. żołnierzy sił pokojowych; według niego to niezbędne minimum dla zagwarantowania bezpieczeństwa; Viktor Orbán wezwał UE do zniesienia sankcji wobec Rosji, które jedynie szkodzą Unii.
POLONIA INFO: Marcin Daniec, satyryk z Polski wystąpi: w Sydney Piątek 17.01.2025 – godz. 19:30 - Polski Klub w Ashfield, Sobota 18.01.2025 – godz. 17:30 – Polski Klub w Bankstown, Niedziela 19.01.2025 – godz. 12:30 – Sala J.P. II w Marayong, w Melbourne Sobota 25.01.2025 – godz. 17:30 – Polish Club - Albion, Niedziela 26.01.2025 – godz. 17:30 – Polish House Syrena – Rowville

wtorek, 15 marca 2016

Karnawał weneckich klaunów

Fot. Salvadore Gerace (cc)
Niekorzystny dla władzy raport Komisji Weneckiej tylko utwierdzi rząd w przekonaniu, iż postępuje słusznie. Co więcej, po raz kolejny skompromituje opozycję która bezmyślnie bijąc pianę i wzywając do frondy znów pokazuje ideową pustkę i braki organizacyjne.

Amorficzne i funkcjonujące w rzeczywistości międzynarodowej na kocią łapę ciała w rodzaju Komisji Weneckiej są wykwitem bardzo konkretnej, liberalnej teorii prawa międzynarodowego. Zgodnie z tym zbiorem wyrażanych tu i tam poglądów tych czy innych profesorów, który tylko przy najbardziej woluntarystycznym podejściu można na siłę nazwać doktryną, po rozpadzie ZSRR stosunki między państwami miały zacząć funkcjonować podobnie jak relacje wewnątrz państw.

W skrócie chodziło o to, iż uwierzywszy w „koniec historii" pewna bardzo wpływowa grupa prawników i ekspertów, wspierana przez część zachodnich polityków (jedni robili to z wyrachowania, inni ze szczerej wiary) postanowiła narzucić niepodległym dotąd państwom pogląd, iż suwerenność jest pojęciem przestarzałym, nie przystającym do czasów globalnego tryumfu liberalnych wartości. Wartości owe, które jakoby obowiązują w każdym państwie i społeczeństwie niezależnie od kontekstu historycznego, ustrojowego i kulturowego i jako taki mają być chronione niezależnie od poglądów ludzi, rządów i społeczeństw. Chodziło o to, aby korzystając z impetu niewątpliwie przełomowego historycznego momentu, zakończyć „wojnę wszystkich ze wszystkimi", którą przypominają stosunki międzynarodowe i stworzyć prawo oraz instytucje obowiązujące wszystkich ich uczestników — tak, aby za naruszenie zasad można było ukarać.

Mędrcy zachodu po prostu wiedzą lepiej i dlatego właśnie wszyscy powinni podporządkować się ich woli. Wszyscy, a więc zwłaszcza — to znaczy w pełni i w pierwszej kolejności — „dzikie" państwa Wschodu Europy, tradycyjnie uznawane za mniej rozwinięte i słabiej przygotowane do dojrzałego uczestnictwa w harmonijnym współżyciu światowej wspólnoty narodów.

Koncepcja ta jest piękna w swoim idealizmie, jednak, jak większość tego typu utopii, w realnym życiu przeradza się w najbardziej ordynarną pałę do bicia wszystkich tych, którzy są za słabi, aby się temu przeciwstawić, przez wszystkich tych, którzy są dość silni, aby cynicznie wykorzystać jej wzniosłe hasła w realizacji swoich partykularnych interesów. I dlatego raport Komisji Weneckiej należy rozpatrywać w kontekście prowadzonej w ostatnich latach walki (to już nie cicha konkurencja toczona w zaciszu gabinetów i uniwersyteckich auli, ale wojna na wyniszczenie zgodnie z leninowskim „kto kogo") o to kto i na jakich warunkach rządził będzie Europą — wybrane w bardziej lub mniej doskonałej procedurze wyrażenia woli ludu narodowe parlamenty i wywodzące się z nich rządy czy nieformalne grupy nieodpowiadających przed nikim anonimowych biurokratów.

W tym doktrynalnym, a jednak mającym bardzo konkretne przełożenie na życie każdego z nas sporze Jarosław Kaczyński jest stanowczo po stronie tych pierwszych. Co więcej, doskonale wie on, lub jeśli nie wie, to instynktownie czuje, że podobną opinię ma kierująca się niczym więcej niż zwykły zdrowy rozsądek większość Polaków. Nikt z nas nie jest bowiem gotów powierzyć władzy nad sobą grupce przez nikogo niewybranych i przed nikim nieodpowiadających nawiedzonych intelektualistów poruszających się w wirtualnym świecie teoretycznych modeli ustrojowych opartych o fantastyczne wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać idealne państwo.


Dlatego właśnie, moim zdaniem Prezes a na jego komendę cała władza (zadziwiające to i paradoksalne, ale dziś przecież znów możemy mówić o legislatywie, egzekutywie, judykatywie i mediach jako o jedności — bo to znów, jak kiedyś narzędzia w rękach jednego człowieka) całkowicie świadomie i z premedytacją idzie na zwarcie z weneckimi mędrcami i nie jest prawdą, iż minister Waszczykowski zapraszając ich do Polski popełnił wobec partii i państwa jakąś zbrodnię, czy, co gorsza błąd.

Po pierwsze, daje mu to możliwość fizycznej lokalizacji wroga zewnętrznego, bez bezpośredniego bicia w rządy i instytucje, z którymi Polska z różnych względów naprawdę potrzebuje utrzymywać konstruktywne stosunki. Bo powiedzieć, że całemu złu winien jest Berlin czy Bruksela byłoby kompletnie nie comme il faut. A oskarżyć o mieszanie się w wewnętrze sprawy Polski i wymywanie suwerenności jakichś przypadkowych mędrków z prywatnego w swej istocie think — tanku, będącego ciałem doradczym instytucji, o której nikt nie wie po co istnieje (nikt, oprócz pobierających sute wynagrodzenia pracujących tam, pardon, zatrudnionych w niej aparatczyków) doskonale spełnia socjotechniczne wymogi zarządzania nastrojami narodu.

Po drugie, pozwala dokonać kolejnego kroku w stronę unieszkodliwienia opozycji i odsunięcia jej od choćby teoretycznej szansy na odebranie PiS — owi władzy. Trudno bowiem nie zgodzić się z tym, iż donoszenie na własną ojczyznę do Niemców czy innych instancji niepodlegających kontroli polskiego narodu brzydko pachnie i nie skłania wyborców do większego zaufania wobec euro — konfidentów.

Po trzecie wreszcie, pogrywając z dożami europejskiego prawa na ostro, Kaczyński stawia do pionu cały aparat państwowy w Polsce dając do zrozumienia kto dziś jest wozem, kto koniem, a kto woźnicą. I, że w razie czego (czyli powtórzenia Rokoszu Rzeplińskiego — zapewne tak właśnie historia ochrzci wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy), żadna zagranica, żadne paragrafy i żadne autorytety z ich gazetami im nie pomogą — pójdą na śmietnik historii tak samo, jak wszyscy, którzy sprzeciwiają się rozpoczęciu, kontynuacji i zakończeniu przebudowy państwa.

„Wszyscy kontrrewolucjoniści to tygrysy z papieru" — zwykł mawiać podczas najtrudniejszych chwil Wielkiego Skoku i Rewolucji Kulturalnej Przewodniczący Mao. W Polsce trwa rewolucja i nie ma powodu sądzić, iż akurat tej rewolucji prawa rządzące takimi wydarzeniami nie dotyczą. Dlatego ani śmieszni w swej nadętej pozie wszechwiedzących obrońców demokracji weneccy klauni ani pląsający wokół nich polscy trefnisie nie mają w starciu z Robespierrem z Żoliborza żadnych szans.

Jakub Korejba
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy