Kurz już opadł, samoloty z uczestnikami odleciały, a przede mną ciągle jeszcze miesiące pracy. Niełatwo zdobyć się na refleksje, gdy telefon nie przestaje dzwonić, a skrzynka pęka od codziennej porcji poczty. Do tego potrzeba czasu i dystansu, ja wciąż czuję się jak na po-PolArt’owym miesiącu miodowym.
W chwili gdy piszę ten tekst, otoczona jestem stertami festiwalowych dokumentów, programów, rachunków do rozliczenia, kurczącą się listą rzeczy do zrobienia i emaili oczekujących na odpowiedź. Będąc zaangażowana w organizację PolArt’u od samego początku, poprzez wstępne trudności aż do owocnego finału, niełatwo jest mi zdobyć się na dystans niezbędny, by zdać relację z tego, co się wydarzyło. Mam jednak nadzieję, że ta garść wstępnych refleksji wystarczy, przynajmniej na początek.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCukzTVd5x3HHnrUDJZ8eTmdX16ANQ2AaUvvNAKDpjpz9v8HfDJCPcgZ0s6sIbfTEZgYzxLQuU9N2zjO30RpL_kqjjzVXPTPa18Tvy253zz7CN1G2hhyPI8_yvbcX2WmyS1P4Um5uEX2s/s320/311212_132r.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFWDJa3HIKKLgOByTemN_o0DPr5T7IDoIno_0SE_xU6L5z2dNJy1SpZfLkUXblf14AtymU65i16-XDpt7MbS7f-HNjTPWKvWhBabH0-Agfxih_mEZ8VH2rt-ip_NgP4KhynD7UmWAKOrE/s320/311212_142r.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOG6VrilaDc-Yoj9slLgsofpH8IPFuv-69SRdiHTrBnvzJwHlDT7fg7mFJ-qugkwxyEC0tObOlkGhzrNQamdJPSYJdbp8dquDW5dn5S8BmsZk0RM0d15dt1NYuGE2bG49rkAbqLyjCCFU/s320/311212_147r.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkkkXeOTyrabbVldfViWFzKS5_ykNq3N0wU9KoCEibrw35vkSKRf9vpMFXZRbPTtRjvBD0bKV-suwLGecWl_LzLaId6IS-QLpI9TYs_h30zUYrnjlWDvvHjxQxYUyF-_kvcFMm2i02l5I/s320/311212_016r.jpg)
Logistycznie cała impreza przebiegała bardzo płynnie, co jest najlepszym dowodem na ilość pracy włożonej w przygotowanie nawet najmniejszego szczegółu całości. Fala upałów, która napłynęła wraz z PolArt’em do Perth, była doskonałym przypomnieniem, że bez względu na cały proces szczegółowego planowania, nad niektórymi rzeczami kontroli nie mamy.