polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował, że rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o pomocy Ukraińcom. Świadczenia rodzinne, w tym 800 plus, nie będą dostępne dla obywateli Ukrainy, których dzieci nie uczęszczają do polskich placówek oświatowych. Minister wyjaśnił, że proponowana zmiana wynika z faktu, że część Ukraińców pobiera świadczenia i od razu wyjeżdża na Ukrainę. * * * AUSTRALIA: Australia wyśle ​​Ukraine kolejne 100 milionów dolarów na wsparcie militarne, zapowiedział podczas wizyty we Lwowie Minister Obrony Richard Marles, dodając, że nie będzie to ostatni pakiet pomocy dla neobandeowskiego reżimu Żelenskiego. Oprócz wizyty we Lwowie Marles zatrzymał się także w Polsce, aby przeprowadzić rozmowy z ministrem obrony narodowej Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Minister ujawnił, że całkowite australijskie wsparcie dla Ukrainy od początku konfliktu z Rosją wynosi ponad 1 miliard dolarów. * * * SWIAT: Liczba osób zatrzymanych na kampusach uniwersyteckich w USA podczas propalestyńskich protestów wzrosła do 2200, pisze AP. W czwartek policja siłą rozpędziła miasteczko namiotowe na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Amerykańskie media odnotowały brutalność policji podczas aresztowań - użyto gumowych kul, przed którymi protestujący próbowali bronić się parasolami i prowizorycznymi tarczami.
POLONIA INFO: Kabaret Vis-à-Vis: „Wariacje na trzy babeczki z rodzynkiem” - Klub Polski w Bankstown, 21.04, godz. 15:00

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Mozaika paryska (2)

Andrzej Siedlecki wspomina swój pobyt w Paryżu w 1975 roku.

Trzy miesiące za granicą, to długi okres czasu, specjalnie wtedy, gdy stypendium jest chudziutkie, aby tylko nie umrzeć. I nie wolno popełnić błędu, a ja go popełniłem z niewiedzy. Otóż wpadłem już na początku, gdy zaoferowano mi mieszkanie, które okazało się tak drogie, że musiałbym wracać za dwa tygodnie do Polski. Gdy się zorientowałem, że mam inną możliwość, moja miesięczna kwota znacznie się uszczupliła i było beznadziejnie biednie. Nie mogłem sobie pozwolić, by zjeść po ludzku, i co było ważniejsze, by iść do kina, lub do teatru. A Paryż oferował imprez bez liku i wszystko chciałem oglądać, i wszędzie być...i wreszcie coś zjeść. Więc szlifowałem paryski bruk, smętnie przemierzając kilometrami ulice.  Pamiętam jak dziś…Spaceruję słynnym Boulevard Saint-Michel w dzielnicy Łacińskiej, piękną i bardzo ożywioną ulicą, odwiedzaną szczególnie przez studentów z Sorbony, a także turystów – i nagle kręci mi się z głodu w głowie. A tu, w restauracjach, za szybami pełno ludzi, piją wino i jedzą jakieś wspaniale wyglądające dania. Gapię się na tych beztroskich, uśmiechniętych szczęśliwców i nie wytrzymuję, kupuję jakiś kebab, co znaczy, że jutro nie będę miał na autobus i bilet, żeby zobaczyć „Psa andaluzyjskiego” Bunuela, który gdzieś daleko jest wyświetlany. Trudno! Jak już nie miałem siły spacerować, to wracałem do mojego internatu, brałem prysznic, jadłem tam niezłą, jak dla mnie kolację, relatywnie tanią i w lepszej już formie wyruszałem dalej w Paryż, „by night”. Bo muszę powiedzieć, że przekonałem urzędniczkę (znów ze wstydem), że nie mam pieniędzy na poprzednie lokum i nie da się żyć za to, co otrzymałem, więc przeniosła mnie do studenckiego internatu, gdzieś chyba w okolicach Gare du Nord. Więc odświeżony prysznicem i kolacją, z nową energią idę do Avenue des Champs-Élysées, położonej w słynnej bogatej dzielnicy. Nie ma turysty, który by tu nie przyszedł i nie chciał jej zobaczyć, no i oczywiście, Łuku Triumfalnego! Ta kaskada świateł, witryny bogato zaopatrzonych sklepów, marki ubrań, butów, znane mi tylko ze słyszenia, luksusowych samochodów, pogodni ludzie siedzący w restauracjach, żywo o czymś rozmawiający - to robi na mnie, przybyszu z innego świata, oszałamiające wrażenie. Wracam zmęczony i odurzony tym obrazem luksusu, albo raczej, tragicznie zestresowany. I nagle, o mało co, nie potykam się o czyjeś ciało...Tak, to jest człowiek!  Przykryty gazetami, śpi na jakichś metalowych kratach. Odkrywam, że z tych krat leci powietrze, tak, to ciepłe powietrze z kolejki metra! Teraz rozumiem, to „clochard”. Cóż to za kontrast w tym pejzażu! W języku polskim, słowo to nie ma odpowiednika, ale w gwarze francuskiej „clochard” znaczy-niebo, więc to jest ten, który żyje i śpi pod gołym niebem. Jest wolny od wszystkiego i niezależny - trudno mi było zasnąć- może stanowić o sobie! Niesamowite!


W samym środku Paryża, na wyspie Cité, gdzie znajdują się cenne zabytki, „kwieci się” Quai aux Fleurs -Wybrzeże Kwiatów. Idę tam...Do tej pory lubię kwiaty i mam ich w komputerze niezłą ilość, i czasami te „piękności” wysyłam do znajomych. Rzeczywiście, nazwa jak najbardziej właściwa, bo całe wybrzeże jest skąpane w kwiatach. Na budynku nr 9 widzę tabliczkę, że tu kochali się Abelard i Heloiza, i podobno dla upamiętnienia sławnej pary kochanków, i ich nieszczęśliwej miłości wydzielono dawny plac nad Sekwaną, właśnie na targ kwiatów. Kwiaciarki oferują tu prawie wszystkie kwiaty świata, a mają swoją ambicję i nie sprzedają ich „jak leci”, ale układają je w przeróżne kompozycje. To niemal malarskie zestawienie brył i płaszczyzn, które staje się tematem wielu malarzy, siedzących na malutkich stołeczkach i z pasją przenoszących tę feerię kwiatów na swoje płótna. Oglądam z przyjemnością kwiaty i spostrzegam, że obok jakiś człowiek, niepasujący zupełnie do kwiecistego otoczenia, dłuższy już czas peroruje z korpulentną kwiaciarką. Dostaje po chwili maleńki bukiecik konwalii, nie daje ich zawinąć w srebrny papierek, natomiast wyjmuje z kieszeni kawałek zmiętej gazety i wkłada w nią pachnące konwalie. I kołyszącym się krokiem odchodzi w stronę Sekwany. Idę za nim. Ubrany jest w krótkie, połatane, szare spodnie i wyświechtaną, wytartą marynarkę. Na głowie sfilcowany kapelusz, spod którego wystają sklejone od bruduwłosy siwe włosy. Komu podaruje te konwalie?                                                                 

Po drodze mijam stragany bukinistów, którzy w drewnianych skrzynkach trzymają ich książkowe bogactwo. Kramiki ze starymi książkami, mapami, starymi sztychami i pocztówkami Paryża ciągną się kilometrami wzdłuż Sekwany, a handlarze siedząc na małych stołeczkach, w ogóle nie zachęcają do kupna. „Konwaliowy Pan” wita się serdecznie ze starym bukinistą, chwileczkę rozmawiają...i dostaje jakąś cieniutką książeczkę. Schodzi nad Sekwanę. Ja za nim. Siada na betonowym nadbrzeżu, wyciąga z kieszeni butelkę wina, odkorkował, popija i zabiera się do lektury. Siadam obok. To paryski „clochard”, jeden z 10.000-ciu tysięcy zarejestrowanych. Częstuję go papierosem. Zadowolony, zaciąga się głęboko „Gitanem”. Rewanżuje się łykiem wina i odkłada książkę. Zerkam na tytuł - „Napoleon”. Pociągnał jeszcze z butelki i zaczyna opowiadać. Jeszcze dziesięć lat temu pracował na Uniwersytecie i wykładał historię. Był, jak wszyscy. Rozpychał się łokciami, chciał dużo zarabiać, jak najlepiej się urządzić i posiadać jak najwięcej. Wydawało mu się to naturalne. Ale w pewnym momencie...”Zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu i w głębi duszy wcale tego nie pragnę...Pojechałem do Indii...Tam, przez jakiś czas wykładałem, studiowałem filozofię buddyzmu z przyjemnością.  Pociągnął następny łyk...”Widzisz - mówi- w buddyzmie fundamentalną zasadą jest niedopuszczanie, by świadomość została zakłócona przez łapczywe pragnienie, czyli „trsna” i chodzi o to, żeby nie zatracić się w gromadzeniu rzeczy. Lepiej nie ingerować, nie prowokować zdarzeń, a czekać na nie”. Wraca do Francji, okazuje się, że żona już na niego nie czeka. Zostaje sam. „Obce mi jest teraz pragnienie posiadania. Nie chcę już nic. I tak jest dobrze. Jestem wolny. Mam wino, niebo, Sekwanę- i to jest moje bogactwo. Nic do zabrania!”

Ciekawe spotkanie...Ale trudno jest mi zrozumieć ten rodzaj wolności i wyrzeczenia się rzeczywistości, lub akceptację prawie totalnego ograniczenia. Tym bardziej, że ja chciałbym mieć parę franków więcej, by móc w pełni korzystać, z musującej artystycznym życiem francuskiej stolicy. I tu niesamowita niespodzianka - przypadek! Idę ulicą i spotykam kolegę, który rzuca pytanie: „Chcesz zagrać w filmie o francuskim „Résistance z Brigitte Fossey, dasz lekcje konspiracji twojemu koledze z grupy?” Bez wahania, z entuzjazmem odpowiadam „Tak! Więc niby łowię ryby nad Sekwaną („konspira”) i wtajemniczam, niby młodego Francuza, ale polskiego studenta, który studiuje w tym czasie w Paryżu.  Życie przynosi czasami szczęśliwe przypadki, które odmieniają nasz los. Dla ubogiego stypendysty ze Wschodu, zapłata za „konspirę” okazuje się niezłą sumką i mam już na bilety do kin i muzeów!  Mam w kieszeni więcej „franiów”, niż „clochard”, który musi mieć obowiązkowo 3 franki, by policja nie oskarżyła go za włóczęgostwo. Więc szczęśliwy i wdzięczny koledze udaję się nazajutrz do Louvre’u, gdzie wreszcie mogę zobaczyć eksponaty z antyku, którego filozofią i ideami zarażono nam głowy w Liceum. Oglądam, stojącą zaraz przy wejściu Nike z Samotraki, boginię zwycięstwa, inspirującą wielu naszych poetów, Jasnorzewską-Pawlikowską, Lechonia, Słonimskiego, Staffa i Herberta. Potem malarstwo, potem rzeźba…To było fantastyczne i oszałamiające przeżycie! Za dużo naraz, pęka z natłoku głowa, więc za tydzień powtarzam wizytę, by objąć to bogactwo eksponatów, twórczych idei i informacji. Ale też nie starcza czasu, by wszystkie informacje przetrawić.  Obiecuję sobie, że jeszcze tu wrócę. Chcę też zobaczyć sztukę średniowiecza, przede wszystkim rzeźbę, więc maszeruję do Musée de Cluny.

Posiada jedno z największych zbiorów sztuki średniowiecznej... i właśnie znakomitej rzeźby, której realizm i mistrzostwo wykonania podziwiam. Zainteresowanie rzeźbą zawdzięczam zajęciom w Liceum Teatralnym, rzeźbiliśmy wtedy głowę Krzysia Kieślowskiego, nawet mam pamiątkowe zdjęcie, później reżysera filmowego, który ukończył to samo Liceum.  I odwiedzam następnie Musée d’Art Moderne de la Ville de Paris, w budynku Palais de Tokyo, który widać, jak na dłoni z La Tour Eiffel, pędzę też do Musée de Montmartre, gdzie w budynku głównym mieszkali „moi” malarze, Renoir, Utrillo, Van Gogh. I koniecznie zobaczyć Musée de Balzac, bo romans z Pania Hańską i Musée Adam Mickiewicz, bo nasz poeta i co po nim w Paryżu zostało.

Andrzej Siedlecki
cdn

niedziela, 30 stycznia 2011

Australijski Pink Floyd w Polsce

Kwadrofoniczny dźwięk, kinowe wizualizacje w systemie 3D, nowe animacje, nowy projekt sceny, rewelacyjne światła, lasery - to wszystko zobaczyli i usłyszeli polscy fani muzyki legendarnej grupy Pink Floyd w ostatnich kilku dniach podczas rozpoczętej wlaśnie europejskiej trasy koncertowej The Australian Pink Floyd Show.

Była to już czwarta wizyta The Australian Pink Floyd Show w Polsce. Zespół wystąpil w siedmiu miastach: Warszawie, Lublinie, Katowicach, Sopocie, Płocku, Rzeszowie i Bydgoszczy. W calej Europie dadzą koncerty w 70 miastach.

 The Australian Pink Floyd to jeden z najlepszych cover bandów na świecie. Powstał w 1988 roku w Adelaide. Kilku młodych muzyków postanowiło zmierzyć się z repertuarem legendarnego, ich ulubionego, zespołu Pink Floyd. Stworzyli zespół, którego zadaniem było wiernie odtworzenie show popularnych Brytyjczyków. Dzisiaj są gwiazdą. Dbają o każdy szczegół swojego widowiska. Używają tych samych instrumentów co słynni Floydzi.
Zespół występował już w prawie wszystkich zakątkach świata poczynając od Sydney, poprzez największe hale Europy, USA i Kanady a kończąc na tak egzotycznych miejscach jak Chile czy Panama, wszędzie spotykając się z niesamowicie entuzjastycznym przyjęciem zarówno ze strony fanów  jak i krytyków.

Grupa ma już na swoim koncie ponad 1000 koncertów na całym świecie.

sobota, 29 stycznia 2011

Sydnejskie celebracje Roku Królika

Wczoraj wieczorem w Belmore Park przy Central Station w Sydney zainaugurowano 15 festiwal chiński, największy tego rodzaju poza Chinami.
W tym roku Chińczycy ale równiez Koreańczycy i Wietnamczycy celebrują w ten sposób rozpoczęcie księżycowego roku Królika.  Inauguracja odbyła się otwarciem trzydniowego chińskiego marketu w Belmore Park oraz ceremonią „ożywczego znakowania” smoków przez zaproszonych gości, m.in. przez vicepremier NSW Carmel Tebbutt, burmistrzynię Sydney Clover Moore i ambasadora ChRL oraz występami artystów z chinskiej prowincji Hubei i  samego Sydney, które póki co nie jest jeszcze calkowicie miastem chinskim, choc z pewnością przez najbliższe dwa tygodnie nim będzie.  
Program festiwalu wydrukowany w dwóch językach – angielskim i mandaryńskim przedstawia bogatą ofertę ponad 50-ciu różnych wydarzeń kulturalnych w tym wielką paradę ulicami Sydney Chinese New Year Twilight Parade w niedzielę, 6 lutego oraz Dragon Boat Races 12 i 13 lutego na Darling Harbour.




Fot. K.Bajkowski

Program festiwalu: Chinese New Year Festival

Pułtusk - czyli Japonka w Polsce (3)

Ostatnia część reportażu Riho Okagami-Siedleckiej pt. "Jeden dzień z historią".

Naszym ostatnim przystankiem przed powrotem do Warszawy był Pułtusk. Historia miasta sięga 11-go wieku. Pułtusk ma podobno najdłuższy rynek w Europie? I rzeczywiście, rynek jest wąski, ale bardzo długi! W jednym końcu rynku widać ładnie wyglądający renesansowy kościół, do którego już się zbliżamy... i zbliżamy, a z drugiej strony, jeszcze za ratuszem, widocznym na zdjęciu, rynek ciągnie się jeszcze dalej! Dotarliśmy wreszcie do kościoła. To następny świadek historii tego regionu. Płyta przy wejściu informuje, że Bazylika Kolegiacka została zbudowana w 1449 roku przez biskupa płockiego. Kościół i miasto zostały zniszczone w bitwie ze Szwedami w czasie potopu szwedzkiego w 1507 roku. Kościelny budynek ponownie został odbudowany w stylu renansowym w roku 1560.
I znów trafiliśmy na ślub. Weszliśmy do Bazyliki i nagle wszystkie głowy siedzących zwróciły się w naszą stronę? Nagle słyszymy dobiegający nas szept: Boże, to jeszcze nie ksiądz! Wnętrze kościoła piękne i udekorowane na ślub białymi wstęgami tiulu. Aż trudno uwierzyć, że w tym miejscu toczono bezlitosne walki! Wychodzimy z Bazyliki, a tu, z rozwianym włosem przybiega zziajany ksiądz. Nowożeńcom życzymy szczęścia!

W mieście jest też wspaniały i pięknie położony zamek, zwany teraz „Domem Polonii.” Odrestaurowany, obecnie jest używany jako hotel dla Polonii z całego świata. Dramatyczna historia Polski powodowała przez wieki dużą emigrację Polaków. Podobno, około 17 milionów ludzi pochodzenia polskiego żyje w różnych krajach na całym świecie. To dużo, to około 40 % ludności w Polsce.
Jemy w okazałym zamku słynne, polskie pierogi... i niestety, pora już wracać do Warszawy. Docieramy do Starego Miasta około 5 -tej po południu. Siadamy pod parasolem w kafejce i z przyjemnością pijemy orzeźwiające, bardzo dobre polskie piwo, rozmawiając o zawiłej polskiej historii i podobnym jak u Japończyków, przywiązaniu do rodzimej tradycji. Ta, jednodniowa wyprawa była dla mnie podróżą w bogatą, ciekawą i burzliwą polską historię, a także potwierdzeniem, że siła świadomości i chęć przekazywania wartości kulturowych z pokolenia na pokolenie, jest cechą narodową Polaków.

Riho Okagami-Siedlecka
Andrzej Siedlecki
Poprzednie części:Opinogóra, Płońsk, Ciechanów

piątek, 28 stycznia 2011

Podatek powodziowy od 1 czerwca

Rząd Julii Gillard planuje wprowadzenie w przyszlym roku finansowym podatku od powodzi dla zarabiających powyżej 50 tysięcy dolarów rocznie. Dodatkowe pieniądze mają pomóc w odbudowie kraju po gigantycznych powodziach, jakie nawiedziły Australię w ostatnich tygodniach. Na naprawę szkód potrzeba 5,6 mld dolarów.

Od  1 czerwca przez następne 12 miesięcy, osoby zarabiające ponad 50 tysięcy dolarów rocznie, zapłaciłyby dodatkowe pół procent podatku. Zaś osoby zarabiające ponad 100 tysięcy dolarów, musiałyby oddać dodatkowy cały procent. Zwolnieni z jego płacenia byliby natomiast powodzianie. Według wyliczeń ekonomistów podatek przyniósłby łącznie 1,8 miliarda dolarów.

– Na każdy zebrany od podatników dolar rząd znajdzie oszczędności rzędu dwóch dolarów – przekonywała premier Julia Gillard przemawiając przed spotkaniem z grupą roboczą złożoną z 13 liderów organizacji biznesowych.
Oszczedności będą głównie pochodziły z cięc wydatków w kilku programach związanych z tzw. globalnym ociepleniem.

Nie jest jednak pewne czy plan rządowy znajdzie poparcie w Parlamencie. Opozycja liberanla ma zastrzeżenia co do wprowadzenia dodatkowego podatku w obliczu nieuniknionego wzrostu cen podstawowych produktów spożywczych (głównie warzyw i owoców).  Zieloni zaś są zbulwersowani planami zawieszenia programów redukcji emisji gazów cieplarnianych.

Tegoroczna powódź była najtragiczniejsza od 50 lat. Zginęło co najmniej 30 osób, poszkodowanych zostało ponad 200 tysięcy ludzi. Najbardziej dotknięty jest stan Queensland.

TVP Info, ABC News