Sen nie przychodził łatwo tej nocy, obudził mnie koszmarny ból brzucha. Byliśmy już na granicy Chin z Laosem, gdzie kuchnia zaczynała robić się coraz bardziej tropikalna i nasze żołądki wkrótce miały się o tym boleśnie przekonać. Wczorajsza ekipa Jack’a Sparrowa i Osamy Bin Ladena była bardzo gościnna. Aż za bardzo. Nie sposób było im odmówić. Wlewali w nas piwo litrami, co chwila podając przy tym jakieś przekąski. Niektóre naprawde ciężko było przełknąć, ale chłopaki nie przyjmowali odmowy…Rano wypiłem smecte, zapiłem kawą i przepaliłem papierosem ale nie pomogło… Stefan zasugerował, żeby jeszcze zalać to wszystko wódką, ale jakoś nie miałem weny. Napisałem rano…? Rano polskiego czasu raczej, bo obudziliśmy się o 13:20. Pobudka, prysznic, pakowanie, ból brzucha i wyjście z hostelu. Mając w kieszeni 20 chińskich juanów i 80 amerykańskich dolarów w pocie czoła, a właściwie to całego ciała, bo było cholernie gorąco, dotarlismy do granicy.




