polish internet magazine in australia

NEWS: POLSKA: Były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski ujawnił, że zakłady Ursus zostały zniszczone celowo, aby firmy z Unii Europejskiej mogły łatwiej wejść na rynek w naszym regionie Europy. W rozmowie na antenie Radia Wnet Ardanowski stwierdził, że Ursus był „jedną z najlepszych fabryk traktorów” na kontynencie. * * * AUSTRALIA: Partia Pracy wygrala sobotnie wybory parlamentarne. Dotychczasowe wyniki wskazują na to, że Anthony Albanese będzie pierwszym premierem Australii, który wygrał drugą z rzędu trzyletnią kadencję w ciągu ostatnich 21 lat. Lider opozycji Peter Dutton przegrał wybory w swoim okręgu Dickson, w którym wygrywał nieprzerwanie od 24 lat. * * * SWIAT: Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji publicznej powiedział: „Nie było potrzeby użycia broni jądrowej… i mam nadzieję, że nie zaistnieje potrzeba jej użycia”. Dodał również, że: „Rosja ma siłę oraz środki, aby doprowadzić wojnę na Ukrainie do logicznego zakończenia”.
POLONIA INFO:

sobota, 19 listopada 2011

Włodarczyk może zakończyć karierę Greena

Krzysztof Włodarczyk
fot. Creative Commons
Jonathan Cook, dziennikarz australijskiego dziennika The West Australian udał się w 24-godzinną podróż, aby przeprowadzić wywiad z Krzysztofem Diablo Włodarczykiem, polskim mistrzem świata w boksie zawodowym którzy 30 listopada podczas gali w Perth będzie bronił tytułu WBC (World Boxing Council)  wagi junior ciężkiej w walce z faworytem australijskiej publiczności Dannym Greenem. W rozmowie z ringpolska.pl Cook opowiedział o przygotowaniach rywala "Diablo" oraz o tym czego Australijczycy spodziewają się po polskim pięściarzu.

Jak to możliwe, że dziennikarz z Australii podróżuje dwadziesta cztery godziny tylko po to, żeby przeprowadzić wywiad z Krzysztofem Włodarczykiem. Czy ta walka jest aż tak wielkim wydarzeniem w Australii?
Jonathan Cook: O tym pojedynku jest przede wszystkim głośno w Perth, mieście z którego pochodzę ja i Danny. Green jest popularny w całym kraju, więc o walce jest głośno wszędzie. Powodem dla którego pokonałem taki kawał drogi jest chęć uświadomienia Australijczykom jak dobrym pięściarzem jest Włodarczyk. O wielu rywalach, którzy w przeszłości walczyli z Greenem kibice niewiele wiedzieli. Pomyśleliśmy, że dobrym pomysłem będzie przyjazd do Warszawy, spotkanie z Krzysztofem, obserwacja jego treningu i otoczenia, w którym się przygotowuje.
Ciąg dalszy:  Krzysztof Włodarczyk

Więcej o przygotowaniach do walki polskiego mistrza boksu w Australii:


czwartek, 17 listopada 2011

Gorączka złota (2)

I wreszcie przychodzi TEN MOMENT! Zanurzeni w historię złotodajnego wzgórza zbaczamy z głównej ulicy i zbliżamy się z naszym worem na złoto do rzeczki... tam przesiejemy piaseczek  w nadziei, choćby na ziarenko złotka... Za późno! Chińczycy, Hindusi i inni są już wcześniej, i nawet sitka się nie znajdzie, a cóż dopiero mówić o złocie! Pech! Pech!! Ile to rzeczy w naszym życiu przychodzi za późno?... Albo wcale?

Szukaj a znajdziesz...
Nie udaje nam się także spotkać podejrzanych typów, być może mieli późniejszą „szychtę”... albo to zakazane, by dziatwy nie straszyć. Kobietek lekkich obyczajów też nie uświadczysz. I słusznie! Ale w okresie gorączki złota było ich, co niemiara i demoralizacja,  przybrała w Melbourne i Sydney monstrualne rozmiary. W Melbourne bardzo dynamicznie działała Pani Caroline Chisholm, która jeśli nie żeniła „diggerów” z dziewczynkami, które zbałamucone złotymi obietnicami przywożono z Europy, to oddawała je w „service” do buszu[1]. Jeśli dziewczyna trafiła na porządnego kopacza, który ją szanował, nie pił, nie bił, a któremu się poszczęściło - to niewątpliwie wygrała los na loterii. W innym wypadku, życie takiej panny było piekłem, a powrót do Europy był już niemożliwy. A alkohol pito wszędzie, w namiotach, w plenerze, w miasteczkach i miastach. Melbourne i Sydney pławiły się w alkoholu, a władze mimo starań niewiele mogły zrobić, by poprawić sytuację. Wszędzie krzewiła się prostytucja, a na złotonośnych polach „domy usług” kwitły jak po deszczu, także w Ballarat, Melbourne i Sydney, bo w Nowej Południowej Walii też odkryto złoto.

Craigs Hotel

Policja zanotowała aż 40-ści „przystani” seksualnych dla klientów w samym tylko Woolloomooloo, nie wspominając o innych dzielnicach Sydney. Jedna trzecia prostytutek – o zgrozo -rekrutowała się z dzieci, 9-cio, 11-sto, 15-letnich, zarówno dziewczynek, jak i chłopców[2]. Dzisiaj miasto też nie jest wolne od tego biznesu, dla którego „burdel mama” z Tajwanu organizuje nielegalnie „panienki” z Azji dla australijskich klientów, jak podała ostatnio telewizja ABC. Często przyjeżdżają ze studencką wizą - „na studia”! Widocznie rynek jest niewystarczająco nasycony, choć zarejestrowanych i legalnych „sex-workers” mamy już około 10.000 tysięcy. W Ballarat obecnie - jak ogłaszają Yellow Pages - istnieją dwa domy publiczne, obejmujące także dzielnicę Sovereign Hill. Miasteczko na wzgórzu także w przeszłości posiadało wszystko, co było niezbędne ówcześnie do życia, a nawet śmierci. Była i kaplica, i zakład pogrzebowy, który nieźle musiał funkcjonować, patrząc na okazałe karawany…choć trumna dla klientów do lepszego świata, zbita jest tylko z desek i zbytkiem nie grzeszy. Jeśli czegoś na wzgórzu zabrakło lub zachciało się bardziej „miastowej” rozrywki, lub gdy kopacze nie gustowali w Szekspirze, z którego monologami tu przyjeżdżano, udawali się do Ballarat, rozwijającego i budującego się w szalonym tempie. W mieście tym bywała nawet Pani Armstrong, czyli Nellie Melba, słynna sopranistka z Melbourne, która podobno „ballaracką” publiczność kochała najbardziej, a miasto jej tę miłość odwzajemniało. Plotki chodzą, że ciemnymi nocami w królewskim teatrze jeszcze do dziś daje się słyszeć jej słodki sopran. Wieczorem natomiast, odrestaurowany „Her Majesty Theatre” oferuje gościnne występy artystów.
cdn.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Siedlecki

[1]Seweryn Korzeliński ”Opis podróży do Australii i pobytu tamże od 1852-1856” , PIW, Warszawa 1954
[2]David Hill „The fever that forever changed Australia, Gold” , W. Heinemann, Australia 2010

Ratusz w Ballarat


środa, 16 listopada 2011

Obama w Australii. Zwiększenie militarnej obecności USA.

Dwukrotnie odkładana wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Australii w końcu doszła do skutku. Dziś amerykański prezydent Barack Obama wylądował w Canberze i od razu dzień zdominowała wiadomość o podpisaniu porozumienia z rządem Julii Gillard o rozlokowaniu 250 amerykańskich marines w bazie Darwin w przyszłym roku. Kontyngent będzie docelowo liczył 2,5 tys. żołnierzy.
Barak Obama na popołudniowej konferencji prasowej w obecności  australijskiej premier zapewnił, że rozlokowanie amerykańskich żołnieży w północnej cześci Australii nie jest związane z obawą przed Chinami, jak wielu obserwatorów postrzega  podpisanie tego porozumienia . Obama zaznaczył jednak,  że w ten sposób Stany Zjednoczone wysyłają jasny przekaz, że Chiny powinny zaakceptować obowiązki wynikające z tego, iż są światowym mocarstwem. - Ważne jest, aby grały zgodnie z powszechnie przyjętymi zasadami - powiedział Obama.
Analitycy podkreślają, że Australia stara się zrównoważyć rosnącą zależność ekonomiczną od Chin poprzez pogłębienie więzów militarnych z USA. Innym powodem zwiększenia militarnego Amerykanów w Australii przypuszczalnie jest to, że Chiny roszczą sobie prawo do suwerenności nad znaczną częścią Morza Południowochińskiego. Do wysp na tym akwenie - w tym Paracelskich i Spratly - swoje roszczenia zgłaszają również m.in. Wietnam, Tajwan, Malezja, Brunei i Filipiny. Przypuszcza się, że w regionie tym znajdują się podmorskie złoża ropy naftowej i gazu.
Jak pisze Reuters, rośnie  znaczenie australijskiego portu Darwin, zwanego "Pearl Harbour" Australii, ponieważ w Japończycy zrzucili na Darwin podczas II wojny światowej więcej bomb niż na Pearl Harbour. Ta de facto baza wojskowa da teraz Amerykanom łatwy dostęp do szlaków wodnych Azji Wschodniej i Oceanu Indyjskiego.
Stany Zjednoczone są najbliższym sojusznikiem wojskowym Australii. We wrześniu minęła 60. rocznica podpisania  paktu militarnego między USA, Australią i Nową Zelandią – ANZUS.

onet.pl, pap, kb

"Powrót do Edenu" - nowa książka o Australii

 Agnieszka Burton jest autorką książki pt. "Powrót do Edenu", wydanej kilkanascie dni temu w Polsce. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Human Resources Diploma  w Australian HR Institute. Od 2003 roku mieszka w Melbourne wraz ze swoim mężem Tonym i kotem Miśkiem.  Agnieszka jest także autorką ebooka dla dzieci pt. "Bocianie przygody".

Z Agnieszką Burton rozmawia Magdalena Oleksy:

Właśnie trafił do ksiegarń w Polsce Twój debiut literacki pt. „Powrót do Edenu". Skąd pomysł na tę książkę?

Od wielu lat chodziło mi po głowie napisanie czegoś dla polskiego czytelnika na temat Australii. Jest to tak ciekawy i niezwykły kraj, a tak przecież mało mówi się i pisze o Australii w Polsce.
Zawsze fascynowały mnie książki-drogi, książki mówiące w ciekawy sposób o innych krajach. Moja praca magisterska na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu dotyczyła na przykład reportażu o Rosji, Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium" .
Na początku miałam zamiar napisać po prostu podróżniczy reportaż z Australii. Jednak potem słowa jakoś same przychodziły do głowy, gdzieś z podświadomości, aż powstała ta książka „Powrót do Edenu".

Ile czasu zajęło Ci przygotowanie materiałów do książki i sam proces pisania?

Materiały gromadzę odkąd tu przyjechałam czyli od 2003 roku. Założyłam specjalny folder, gdzie trzymam różne ciekawe informacje dotyczące Australii. Czytam książki, media, oglądam repotaże, podróżuję, poznaję ludzi i zbieram.
Samo pisanie książki zajeło mi rok. Pracuję na wymagającym stanowisku , gdzie pomagam ludziom bezrobotnym jako Employment Consultant. Pracuję na pełen etat i na pisanie pozostają jedynie niestety weekendy. A wiadomo też, że wena twórcza jest kapryśna i nie przychodzi zawsze wtedy, kiedy mamy czas pisać. Są zatem dni, kiedy trzeba po prostu zając się czymś innym, przeczekać, aż wreszcie myśli, zdania same ulożą się w głowie. Potem tylko wystarczy usiąść i przelać je na papier.

Czy Twoja książka opowiada o prawdziwych miejscach, ludziach, zdarzeniach?

Jeśli odpowiem na to pytanie, odsłonię tajemnicę książki. Powiem więc, tak:
Postacie bohaterów są zmyślone, jednak oparte w pewien sposób na doświadczeniach ludzi, których poznałam i na doświadczeniach moich własnych.
Znam na przykład pewną wyzwoloną dziewczynę z Nowej Zelandii, która zamieszkała ze swoim partnerem Australijczykiem i jego matką, w podobym do opisanego domu w środku lasu Daintree i pływała łódką po rzece pełnej krokodyli do pracy w szkole aborygeńskiej. Teraz urodziła dwójkę dzieci.
Miejsca jak najbardziej są prawdziwe, tak jak przecież prawdziwe jest opisywane w książce tropikalne Queensland.
Chętny przygody może wyruszyć do takich miejsc jak przepiękny las Daintree, Cooktown, The Lions Den Hotel albo zobaczyć pradawne skalne malowidla w Laura lub na przykład dalej w Arnhem Land lub Kakadu National Park. To wlaśnie te miejsca i ta przecudowna przyroda zainspirowały mnie w dużej mierze do napisania tej książki. Na przykład w Oenpelii, Arnhem Land miałam ogromne szczęście zobaczyć całkowicie oddalone od cywilizaji swięte miejsca aborygeńskie i podobną do opisanej grotę, gdzie rodziły i umierały kobiety. Do tego miejsca mozna udać sie jedynie z przewodnikiem, jest ono bardzo niedostępne, otoczone rozlewiskami, na których widać jedynie ślady przepływających krokodyli i latające wysoko pelikany. Jest to naprawdę niezwykłe, a ciekawe jest to, że w Australii takich swiętych, zagubionych w przyrodzie miejsc jest jeszcze wiele.
Ciąg dalszy: melbourne.pl

-------

Recenzja ksiazki “Powrót do Edenu” - Dr Socjolog / Celebryta, Tomasz Sobierajski
Polski rynek wydawniczy obfituje ostatnimi laty w książki, które stanowią zapiski z podróży, wspomnienia z wyjazdów i utrwalone przy pomocy słowa wrażenia Polaków w zetknięciu z obcymi kulturami. Być może to spisane doświadczenia Bronisława Malinowskiego, a może pobudzonaj prozą Kapuścińskiego śmiałość w pisaniu sprawiają, że chętnie dzielimy się z innymi zdobytymij chwilami, emocjami i obrazami z rozlicznych podróży. Jednak wiele tych „dzieł” pozostawia dużo do życzeniaj i nie sprawia czytelnikowi większej przyjemności, zniechęcając raczej, niż zachęcając do poznania świata i przez stereotypizację kultur zawężając spojrzenie na innego.
            Na tle tych wszystkich książek, z których wiele jest jedynie kalką znakomitych opisów innych kultur autorstwa Paula Theroux czy Tiziano Terzaniego, szczególnie wyróżnia się proza Agnieszki Burton.
            Rękopis książki „Powrót do Edenu” otrzymałem od autorki z prośbą o opinię.
Autorka na stałe mieszka w Australii. Urodziła się w Polsce, ale losy emigracyjne zepchnęły na spód naszego globu. Tam wyszła za mąż, osiadła, tam pracuje i tam zapuszcza na nowo korzenie. Na pozór książka Agnieszki Burtojn może wydawać się odbiciem wrażeń autorki w zetknięciu z kulutrą Australii. Jednak już po kilkuj stronach okazuje się, że autorka ma czytelnikom do zaoferowania znacznie więcej. Na kanwiej dramatycznych przeżyć bohaterki, polskiej dziewczyny, która za miłością podążyła na koniec świata, osnuty jest wątek fascynującej kultury Aborygenów.
            Książka pomimo debiutu pozytywnie zaskakuje stabilną konstrukcją i konsekwencją w prowadzeniu wątków i nakreślaniu postaci. Ogromne wrażenie robi również niezywkła, przefiltrowana przez emocje i świadomość bohaterów, wiedza autorki o kulturze Aborygenów.
            Wielokulturowe doświadczenia autorki znalazły upust w bardzo dobrym debiucie, który polecam Państwa uwadze.
  
Tomasz Sobierajski