![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5rtozdJXuxyG4ynyIsZ5sH5yG5xi9CnrbvRQpoeZwsjr4akpllmuSlc9m6S2gTNOqAg3Soy9kOj8q75re7A6eS4z3Fid3bqkDS04DDcMJkO8bDrho_oENn9zqv_qPQY6OCnPxkBAc18Y/s320/044.jpg) |
Andrzej Cierniewski podczas jednego z koncertow w
polskich klubach w Australii. Fot. T.Koprowski |
Minęły prawie dwa tygodnie od ostatniego koncertu
Andrzeja Cierniewskiego w Australii, a mnie wciąż brzmi w uszach “Solina”, “Rzepakowe lato” i inne
przeboje piosenkarza, które wirowały i zachwycały na naszych scenach przez
prawie miesiąc. Pytanie; co sprawiło, że publiczność koncertów Cierniewskiego tak
radośnie i żywo reagowała (ktoś na facebooku użył słowa “szalała”) podczas jego
występów? Czy to za sprawą piosenek, z których każdą można uznać za szlagier?
tekstów, które do nas przemawiają? silnego, pięknego głosu piosenkarza? nadzwyczajnego
kontaktu z widownią, poczucia humoru? szelmowskiej pewności swojej artystycznej
wartości? eleganckiej aparycji? interesującej artykulacji gestów scenicznych?
Z pewnością tak, a może jeszcze coś więcej, czego nie
wychwyciłam. Faktem jest, że słuchacze wszystkich koncertów opuszczali sale zrelaksowani,
z uśmiechem zadowolenia na twarzy.