polish internet magazine in australia

NEWS: POLSKA: Prezydent Karol Nawrocki poinformował podczas piątkowego oświadczenia, że "w sposób jednoznaczny zdecydował się zawetować ustawę wiatrakową, bo to rodzaj szantażu wobec społeczeństwa". Politycy rządzącej koalicji nie kryją oburzenia i zarzucają prezydentowi, że sprzeciwia się niższym cenom prądu. "Zła wola albo koszmarna niekompetencja prezydenta Nawrockiego. Niewykluczone, że jedno i drugie. Jego weto oznacza droższy prąd dla wszystkich Polaków – dziś i w przyszłości. Pierwsze egzaminy: z dyplomacji i energetyki oblane. Zapłacą wszyscy" – ocenia premier Donald Tusk. * * * AUSTRALIA: Premier Anthony Albanese ogłosił, że Australia dołączy do grona państw, które uznały Państwo Palestyńskie. Decyzja ta zostanie sformalizowana podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu. * * * SWIAT: – Szczyt na Alasce wzmocnił moje przekonanie, że mamy pokój na wyciągnięcie ręki, i że może być to znaczący krok, że Putin zgodził się przyjąć gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. To jest jeden z kluczowych punktów, który musimy dziś rozważyć, kto będzie się czym zajmował. Jestem optymistą. Myślę, że narody europejskie będą mogły przyjąć znaczną część tego obciążenia – mówił prezydent USA na spotkaniu w gronie europejskich liderów, do którego doszło tuż po rozmowie Trumpa z Zełenskim w Gabinecie Owalnym. * "Niemożliwe" jest, aby Krym wrócił do Ukrainy lub aby kraj ten przystąpił do NATO - powiedział we wtorek prezydent USA Donald Trump w wywiadzie dla telewizji Fox & Friends. Półwysep Krymski, który jest zamieszkany głównie przez etnicznych Rosjan, w przeważającej większości zagłosował za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej wkrótce po wspieranym przez Zachód zamachu stanu w Kijowie w 2014 roku, który wyniósł do władzy nacjonalistyczny rząd ukraiński.
POLONIA INFO:

poniedziałek, 22 lipca 2019

„Bohemian Rhapsody” Bryana Singera. Recenzja i ocena filmu

Plakat do filmu „Bohemian Rhapsody” w Londynie
(aut. Roger Green, CC BY-SA 4.0)
Jak każdy fan zespołu „Queen”, na film o Mercurym i spółce czekałem latami. No i się doczekałem. Dostałem swoją hagiograficzną, kinową legendę ze świata muzyki. Jak wyszło? Niestety tylko nieźle, bez szału, na jaki zasługuje ta legendarna ekipa i bez szału jaki latami Królowa serwowała swoim wielbicielom.

Ile to razy słyszeliśmy, że „coś jest gotowym scenariuszem na filmowy przebój”. Tak tez jest w przypadku filmu Bryan Singera – „Bohemian Rhapsody”. Queen to jedna z najważniejszych grup w dziejach nie tyle rocka, co całej branży rozrywkowej. Rekordy sprzedaży, nieśmiertelne uznanie krytyków i trwająca kilka dekad miłość fanów z każdego pokolenia. Nie dziwi fakt, że Hollywood upomniało się w końcu o historię jednego z najwybitniejszych zespołów świata muzyki.



Historia zespołu Queen to przecież taka właśnie historia, którą wystarczy tylko nakręcić, puścić na srebrnym ekranie i zacząć już liczyć wpływy z box office oraz „ochy” i „achy” w Internecie. Od samego początku nie było jednak łatwo. Problemy z realizacją filmu wybrzmiewają równie głośno co sama muzyka zespołu.

Proces powstawania filmu „Bohemian Rhapsody” do łatwych nie należał. Najpierw Sacha Baron Cohen zrezygnował z roli głównej, a później – jeszcze w trakcie zdjęć – odszedł reżyser, Bryan Singer, choć to on finalnie podpisany jest jako twórca. Scenariusz filmu też przechodził swoje koleje losu. Jego autorem jest Anthony McCarten, który każdy element fabuły musiał konsultować i akceptować z członkami zespołu Queen. Niestety podejście to ustawia cały film, nie daje mu żadnego konkretnego motywu przewodniego i czyni z tej opowieści jedynie grzeczną oraz wygładzoną hagiografię Freddiego Mercury’ego oraz Queen.

Co gorsze scenariusz nie kreśli konkretnej linii fabularnej, przez co akcja po prostu prześlizguje się po kolejnych faktach z życia Farrokha Bulsary (prawdziwe imię Freediego Mercury’ego) i spółki. Dzieło ugrzeczniania historii sprawiło, że scenariusz wiele rzeczy przemilcza, a inne wręcz przeinacza. Wystarczy sprawdzić, że Queen nie był pierwszą kapelą Farrokha Bulsary, pierwszy album zespołu nie był wielkim sukcesem komercyjnym, solowa kariera Mercury’ego nie oznaczała rozpadu grupy jak sugeruje film, a „We Will Rock You” wydano trzy lata wcześniej niż pokazano to w produkcji. „Bohemian Rhapsody” nie jest biografią muzyczną na poziomie filmu „Ray”, który nie tylko opowiadał historią Ray’a Charles’a ale i stanowił epokowy pejzaż Ameryki XX wieku.

Koniec jednak z marudzeniem. Choć scenariusz leży na deskach i głośno woła o pomoc, tak aktorsko i technicznie mamy do czynienia z ucztą dla oczu i uszu. Kostiumy i scenografie oddają ducha epoki. Zdjęcia i montaż dopełniają dzieła czyniąc z filmu prawdziwy wizualny majstersztyk, oddający zamiłowanie zespołu do wielkiego show z fajerwerkami. Kropką nad „i” jest zaś sam Freddie Mercury wybitnie zagrany przez Ramiego Maleka. Jego interpretacja jest bliska ideału. Aktor wygląda jak Freddie, mówi jak Freddy, rusza się jak Freddy. On po prostu jest Freddiem. Nie było więc dla mnie zaskoczeniem, gry Rami Malek został uhonorowany Oscarem za najlepszą pierwszoplanową rolę męską.

Czy reszta ekipy aktorskiej godnie wtórowała głównemu bohaterowi? Większość aktorów jest miłym dodatkiem. Najbardziej zwróciłem uwagę jednak na resztę filmowych członków Queen. Wielkie brawa należą się choćby Gwilymowi Lee, który wygląda i zachowuje się identycznie jak gitarzysta Brian May. Ben Hardy i Joseph Mazzello również łudząco przypominają Rogera Taylora i basistę Johna Deacona, szczególnie gdy podrywają dziewczyny, dowcipkują czy biorą aktywny udział w tworzeniu wielkich hitów. Twórcy podkreślili choćby, że to właśnie basista Queen jest autorem wielkich komercyjnych przebojów – „Another One Bites The Dust” czy „I Want to Break Free”.

A to właśnie te przeboje są główną siłą filmu, któremu fani zespołu spokojnie mogą wystawić ocenę oczko, a nawet dwa oczka wyższą. Gdy oglądamy obrazki z życia Queen, fabuła wcale nie musi nas interesować, ale gdy z głośników zaczynają powolutku wypełzać nuty „Bohemian Rhapsody” by potem z przytupem wbić się w nasze czaski, wówczas mamy do czynienia z filmową petardą. Każda z muzycznych sekwencji to małe arcydzieło i tyczy się to tak koncertowych scen, jaki i sekwencji nagrywania płyty w stodole czy w studiu realizacyjnym. Spokojnie mogę powiedzieć, że nasze emocje nie raz, nie dwa wezmą górę nad rozumem. Fani grupy Queen podczas oglądania filmu z pewnością zanucą kultowe przeboje, a czasem podskoczą na miejscu czy poklaszczą wspólnie z bohaterami w rytm „We Will Rock You”. Ja tupałem i klaskałem i to mimo faktu, że obok spał mój półroczny syn.

Muzyczną wisienką na torcie jest kulminacja filmu. Pod koniec widzimy bowiem legendarny występ Queen na Live Aid w 1985 roku , gdzie pojawiła się śmietanka ówczesnego muzycznego świata. To jednak Freddy i spółka doprowadzili publiczność do wrzenia i nie jest to tylko wyobraźnia twórców filmu, ponieważ rzeczywiście występ ten uważany jest za najlepszy podczas całego koncertu. Scena jest hollywoodzko pompatyczna i sentymentalna, jednak robi niesamowite wrażenie ze względu na odwzorowanie detali, zarówno tych aktorskich, scenariuszowych jak i muzycznych.
Choć scenariusz popłynął w stronę słabego sentymentalizmu łączącego koncert Live Aid z wiadomością o AIDS Freddy’ego, nie da się obojętnie czy z gniewem obejrzeć finału tej historii. Przeboje grane w finalnych sekwencjach powodują uczucie ściśniętego gardła. Widz doskonale wie bowiem, że oto bogowie muzyki wkroczyli na szczyt, by za chwilę jednego ze swoich braci zgubić w czeluściach Hadesu.

Marcin Sałański
Histmag .org

Marcin Sałański - Historyk, dziennikarz prasowy i telewizyjny, wieloletni współpracownik Histmag.org, autor popularnych e-booków. Współpracował m.in. z portalem Historia i Media, Wydawnictwem Bellona i Muzeum Niepodległości w Warszawie. Był również członkiem redakcji kwartalnika „Teka Historyka”.


* * *


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy